wtorek, 14 października 2014

Bloger Falkenstein, czyli wizerunek sędziego III RP (9)

AUTORYTET SĘDZIEGO FALKENSTEINA
   "Autorytet" - tak zatytułował swój najnowszy wpis w blogu "Sub iudice" jego gospodarz, konspirujący w internecie pod ksywą Falkenstein. Przypomnę, bo robię mu lans nie po raz pierwszy, że jest on jeśli nie jedynym, to z pewnością najbardziej znanym polskim sędzią - blogerem.

   Tym razem zainteresował mnie nie tyle sam tekst Falkensteina, ile jeden z komentarzy anonimowego internauty: "Szacunek dla orzeczeń sądowych i sędziów? Panie sędzio, bez żartów. Dwa przykłady z życia wzięte. Za uczestnictwo w anty-Putinowskim happeningu i trzymanie żartobliwego napisu „Nie bój się Putina - pij gruzińskie wina” skazano człowieka z paragrafu zakazującego propagowania alkoholizmu. Za spalenie unijnej flagi w proteście przeciw ratyfikowaniu Traktatu Lizbońskiego i jego wejściu w życie innego delikwenta skazano z paragrafu mówiącego o nieostrożnym obchodzeniu się z ogniem. Nie wiem, ile ma Pan lat i czy pamięta Pan te czasy, ale jako żywo, PRL-bis (albo jak ktoś trafnie to opisał - świeży powiew białoruskiego powietrza). I proszę mi nie mówić, że dura lex sed lex. Prawo prawem, ale istnieje chyba coś takiego, jak zdrowy rozsądek oraz instrumenty prawne, które pozwalają sędziom w ramach sędziowskiego uznania na ukrócanie tego typu absurdalnych spraw (znikoma społeczna szkodliwość czynu etc.)".

   Wiedziony impulsem, wtrąciłem swoje trzy grosze: "A co myśleć o wrocławskich paniach sędziach, wymagających od powoda udowodnienia (był to warunek przyznania odszkodowania) prób podjęcia pracy, na podjęcie której jednoznacznie nie zezwalały przepisy ustawowe (ich prawidłową interpretację przez powoda potwierdził Sąd Najwyższy - sprawa I UK 82/10)?!".

   Na co zareagował Falkenstein, pisząc m.in.: "Panie Kłykow. Osoba, która domaga się odszkodowania za niemożność podjęcia pracy, musi wykazać, że byłaby w stanie podjąć pracę mając na uwadze jej [osoby, nie pracy - przypisek mój] kwalifikacje i sytuację na rynku pracy".

   Zakładam, że Falkenstein, zanim dał głos, doczytał się, jaka jest istota mojego sporu z sądem, czyli o co mi "biega". Jakimż trzeba być arogantem, aby uważać za sprawiedliwe, że ktoś, kto ma status pokrzywdzonego przez ZUS, dostaje rekompensatę pieniężną w wysokości niższej nawet od poniesionych przez niego kosztów procesu. Jakimż trzeba być ignorantem, aby nic nie wiedzieć o specyfice pracy zarobkowej dziennikarzy, utrzymujących się bez redakcyjnego etatu, z samych honorariów (wierszówek). Ja właśnie takiej możliwości, z winy ZUS i ze względu na obowiązujące prawo, zostałem na długie 9 miesięcy z okładem pozbawiony - stąd te roszczenia finansowe.

   Nie mogłem sobie odmówić kolejnej wrzutki do bloga Falkensteina: "Oto głos "autorytetu". Kolejny togowy spec od udowodniania czegoś, czego udowodnić się nie da bez naruszania prawa. Nie kompromituj się Pan. Pozdrawiam - Adam Kłykow".

   Pomijam tu poboczny wątek usuwania przez Falkensteina niektórych krytycznych komentarzy pod jego tekstami. Uczciwie dodam, że dwa powyższe moje wpisy pojawiły się bez czekania w zamrażarce na cenzorską ocenę, czy się nadają do opublikowania, i choć minęło już kilkanaście godzin, wciąż - mimo wyrażonej przez autora bloga groźby - nie zostały wycięte.

   Resocjalizacja sędziego Falkensteina, przynajmniej na tym odcinku działań wychowawczych, owocuje?

07.2011