AUTORYTET
SĘDZIEGO
FALKENSTEINA
"Autorytet"
- tak zatytułował swój najnowszy wpis w blogu "Sub iudice" jego
gospodarz, konspirujący w internecie pod ksywą Falkenstein. Przypomnę, bo robię
mu lans nie po raz pierwszy, że jest on jeśli nie jedynym, to z pewnością
najbardziej znanym polskim sędzią - blogerem.
Tym
razem zainteresował mnie nie tyle sam tekst Falkensteina, ile jeden z
komentarzy anonimowego internauty: "Szacunek dla orzeczeń sądowych i sędziów?
Panie sędzio, bez żartów. Dwa przykłady z życia wzięte. Za uczestnictwo w
anty-Putinowskim happeningu i trzymanie żartobliwego napisu „Nie bój się Putina
- pij gruzińskie wina” skazano człowieka z paragrafu zakazującego propagowania
alkoholizmu. Za spalenie unijnej flagi w proteście przeciw ratyfikowaniu
Traktatu Lizbońskiego i jego wejściu w życie innego delikwenta skazano z
paragrafu mówiącego o nieostrożnym obchodzeniu się z ogniem. Nie wiem, ile ma
Pan lat i czy pamięta Pan te czasy, ale jako żywo, PRL-bis (albo jak ktoś
trafnie to opisał - świeży powiew białoruskiego powietrza). I proszę mi nie
mówić, że dura lex sed lex. Prawo prawem, ale istnieje chyba coś takiego, jak
zdrowy rozsądek oraz instrumenty prawne, które pozwalają sędziom w ramach sędziowskiego
uznania na ukrócanie tego typu absurdalnych spraw (znikoma społeczna
szkodliwość czynu etc.)".
Wiedziony
impulsem, wtrąciłem swoje trzy grosze: "A co myśleć o wrocławskich paniach
sędziach, wymagających od powoda udowodnienia (był to warunek przyznania
odszkodowania) prób podjęcia pracy, na podjęcie której jednoznacznie nie
zezwalały przepisy ustawowe (ich prawidłową interpretację przez powoda
potwierdził Sąd Najwyższy - sprawa I UK 82/10)?!".
Na
co zareagował Falkenstein, pisząc m.in.:
"Panie Kłykow. Osoba, która domaga się odszkodowania za niemożność
podjęcia pracy, musi wykazać, że byłaby w stanie podjąć pracę mając na uwadze
jej [osoby, nie pracy - przypisek mój] kwalifikacje i sytuację na rynku
pracy".
Zakładam, że Falkenstein, zanim dał głos,
doczytał się, jaka jest istota mojego sporu z sądem, czyli o co mi
"biega". Jakimż trzeba być arogantem, aby uważać za sprawiedliwe, że
ktoś, kto ma status pokrzywdzonego przez ZUS, dostaje rekompensatę pieniężną w
wysokości niższej nawet od poniesionych przez niego kosztów procesu. Jakimż
trzeba być ignorantem, aby nic nie wiedzieć o specyfice pracy zarobkowej
dziennikarzy, utrzymujących się bez redakcyjnego etatu, z samych honorariów
(wierszówek). Ja właśnie takiej możliwości, z winy ZUS i ze względu na
obowiązujące prawo, zostałem na długie 9 miesięcy z okładem pozbawiony - stąd
te roszczenia finansowe.
Nie
mogłem sobie odmówić kolejnej wrzutki do bloga Falkensteina: "Oto głos
"autorytetu". Kolejny togowy spec od udowodniania czegoś, czego udowodnić się
nie da bez naruszania prawa. Nie kompromituj się Pan. Pozdrawiam - Adam
Kłykow".
Pomijam
tu poboczny wątek usuwania przez Falkensteina niektórych krytycznych komentarzy
pod jego tekstami. Uczciwie dodam, że dwa powyższe moje wpisy pojawiły się bez
czekania w zamrażarce na cenzorską ocenę, czy się nadają do opublikowania, i
choć minęło już kilkanaście godzin, wciąż - mimo wyrażonej przez autora bloga
groźby - nie zostały wycięte.
Resocjalizacja
sędziego Falkensteina, przynajmniej na tym odcinku działań wychowawczych,
owocuje?
07.2011