PAN
SZTRAZBURG I
WŁADCA SĘDZIA
Cenię
osobników z poczuciem humoru. Co wyznawszy - powinienem pochwalić blogera o
ksywie Falkenstein, autora bloga "Sub iudice". Dowcipnie wspomina on,
jak to Polacy pokrzywdzeni przez funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości
swojego państwa piszą skargi do ministra, premiera i "oczywiście do Pana
Sztrazburga". To ma być ironiczny bon mocik o czepianiu się przez
poszkodowanych nieuczciwym orzecznictwem sądowym ostatniej deski ratunku, jaką
bywa Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu.
Dlaczego
mnie Falkenstein tu akurat nie rozśmieszył? Nawet nie dlatego, żem sam jedną ze
skarżących się w ETPC ofiar prawniczego bandytyzmu (znak rozpoznawczy:
niezawisłość od konstytucji i innych ustaw) naszych szwarckieckowych cór i
synów Temidy. Przede wszystkim dlatego, że bloger ten jest - czego w przeciwieństwie
do swego nazwiska nie ukrywa - zawodowym sędzią! I jako taki żartem o
"Panu Sztrazburgu" daje świadectwo, jak zdemoralizowanym jest
typkiem.
Ilu
podobnych mu cyników decyduje w sądach o cudzych losach? Więcej niż się wydaje
obywatelom, którzy nigdy (szczęściarze) nie musieli tam szukać sprawiedliwości.
03.2011