Z efektów mojej wojny z bezprawiem Zakładu Ubezpieczeń Społecznych
najbardziej zadowolony może być… sam ZUS, ściślej: jego funkcjonariusze. Czym
prędzej wypłacili mi 3 tys. zł zasądzonego zadośćuczynienia za ponad
9-miesięczną zwłokę w przyznaniu należnego świadczenia przedemerytalnego - i
mają sprawę z głowy. Swą debilność udało się im okupić minimalnym kosztem. A
moje wciąż aktualne roszczenie odszkodowawcze scedowali na głowy bezmyślnie
rozstrzygających sędziów Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we
Wrocławiu: Elżbiety Sobolewskiej-Hajbert, Anny Kuczyńskiej i Izabeli
Bamburowicz.
Ten
damski tercet wlazł - opisując niearomatycznie, ale za to plastycznie - w
ZUS-owskie gówno i się nim ufajdał. Na własne życzenie! Teraz musi sensownie
wyjaśnić, dlaczego sąd "w imieniu RP" przyznał mi mniej pieniędzy niż
wziął dla siebie i dlaczego domagał się ode mnie nielegalnego dorabiania
podczas pobierania zasiłku dla bezrobotnych. Chcę też znać odpowiedź na
pytanie, czy wyrok z 29.04.2009 jest dowodem tylko na niepełnosprawność
intelektualną składu orzekającego, czy także na świadome i celowe pogwałcenie
mojego prawa do rzetelnego procesu.
A
wszystko to dzieje się w placówce "wymiaru sprawiedliwości", w której
nadzór nad orzecznictwem sprawuje Ewa Barnaszewska - podczas tego skandalu członek elitarnej Krajowej Rady Sądownictwa. Symboliczny zbieg okoliczności.