poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Sens ustaw i trudniejsze tematy

   Najpierw sobie zażartujmy. Na jednym z satyrycznych rysunków Andrzeja Mleczki redaktor z mikrofonem siedzi obok swego rozmówcy i zagaja: "Na rozgrzewkę zapytam pana o sens życia, a potem przejdziemy do trudniejszych tematów".

   Teraz już na poważnie. Chciałbym zapytać, na rozgrzewkę, wrocławskich sędziów, orzekających w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS, czy rozumieją sens uchwalania przez parlament Konstytucji RP i ustaw do stosowania ich przy rozstrzyganiu meritum (w szczególności sedna) sporów? Po czym przeszedłbym do trudniejszego tematu: czy potrafią oni czytać literę prawa ze zrozumieniem, jak przystało na ludzi pracy umysłowej, którzy powinni umieć jako tako kojarzyć fakty?

   Bo ja mam uzasadnione wrażenie, że sędziowie ci są zdolni co najwyżej do żonglowania, z wprawą porównywalną z artystami cyrkowymi, Kodeksem cywilnym i Kodeksem postępowania cywilnego. Czyli do udupiania sztuczkami formalnymi (zwłaszcza proceduralnymi) żądania precyzyjnie wyliczonego odszkodowania od funkcjonariuszy publicznych za ich decyzyjną samowolkę.

   Logicznie myślącemu człowiekowi nie mieści się w głowie, że można wymagać od pokrzywdzonego, aby udowodnił, iż próbował podjąć pracę zarobkową w czasie, kiedy jednoznacznie nie pozwalały mu na to obowiązujące przepisy. Tymczasem orzekającym: Annie Sobczak, Elżbiecie Sobolewskiej-Hajbert, Urszuli Kubowskiej-Pieniążek, Grażynie Josiak et consortes, tudzież patronującej całej tej głupawce Ewie Barnaszewskiej (prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu) - mieści się jak najbardziej.

   Mam świadomość, że wracam do sprawy z uporem maniaka. Jednak prawniczemu debilizmowi i bandytyzmowi aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości odpuścić - a tym bardziej ulec - nie zamierzam! Nawet choćbym miał nic nie zyskać osobiście. Moja determinacja należy się licznym ofiarom przestępstw sądowych, które nie mają tyle czasu i odwagi, co ja, aby powalczyć o elementarną przyzwoitość do skutku.