wtorek, 22 kwietnia 2014

Martwe prawo

   Od 17.05.2011 (a więc już blisko 3 lata) obowiązuje ustawa z 20.01.2011 o "odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa". Odtąd za decyzję niezgodną z przepisami, zawinione działanie bądź zaniechanie ze szkodą dla obywatela, urzędnik może zostać ukarany grzywną, w wysokości nawet dwunastu jego miesięcznych pensji.


   Ile osób zostało skazanych przez sądy na tej podstawie dotychczas? Ani jedna! Kto bowiem udowodni urzędnikowi, że rażąco naruszył prawo? Samo wykazanie (organom ścigania i tzw. wymiarowi sprawiedliwości) złamania prawa, to już jest sztuka - a jeszcze rażąco?

   Gdybyśmy żyli w normalnym państwie, to wystarczyłoby po prostu uczciwie stosować obowiązujący od 2.08.1997 artykuł 231 paragraf 1 Kodeksu karnego z 6.06.1997. Stanowi on, że "funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3".

   Próbowałem wyegzekwować ten paragraf i ja, zarzucając urzędnikom Zakładu Ubezpieczeń Społecznych przestępcze represjonowanie mnie za aktywność zawodową na podstawie przepisu premiującego podjęcie pracy (czyli absolutnie nierestrykcyjnego!), a tym samym - wytykając im oczywiste sabotowanie polityki prozatrudnieniowej państwa. Efekt był taki, że wrocławscy prokuratorzy, z Bartoszem Biernatem i Karoliną Stocką (później zmieniła nazwisko na dwuczłonowe: Stocka-Mycek) na czele, konsekwentnie odmawiali sporządzenia aktu oskarżenia, nie stwierdzając w samowolce zusowskich decydentów "znamion czynu zabronionego"...