Gdy Ewa Barnaszewska, prezes Sądu Okręgowego
we Wrocławiu, w 2010 ponownie została członkiem Krajowej Rady Sądownictwa, była
już wtedy negatywną bohaterką mojego bloga, w którym zarzucałem jej przyzwalanie
nadzorowanym sędziom na orzekanie niezawiśle od litery ustaw. Patronka tego przestępczego
procederu przestała tam zasiadać dopiero w 2014. Musiała zrezygnować bynajmniej
nie dlatego, że postępowała w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu
Ubezpieczeń Społecznych co najmniej nieetycznie. Zadecydował przepis o
maksymalnej dwukadencyjności.
Zamiast Barnaszewskiej, w składzie KRS
pojawił się Andrzej Niedużak - prezes
Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu. Ten sam, który podobnie jak poprzedniczka
zareagował na moje skargi na przekraczanie przez sędziów ich konstytucyjnych
uprawnień okazaniem swojej niemożności przeciwstawienia się orzeczniczemu
bezprawiu.
Jak coś podobnego było i jest możliwe w „państwie
prawnym”?
Po pierwsze: sędziego do KRS każdorazowo wybierają
sami sędziowie. Im kandydat bardziej toleruje ich samowolkę, tym większą ma
szansę wygrać w wewnątrzkorporacyjnym głosowaniu.
Po drugie: orzecznictwa sędziów nie
kontroluje nikt z zewnątrz. Chronieni dożywotnim immunitetem, mogą dowolnie
decydować o cudzych losach w poczuciu pełnej bezkarności.
W takim układzie zamkniętym krzywdzący
obywateli „Barnaszewskie”, „Niedużacy” i im podobni w ogóle nie muszą się obawiać nawet ministra sprawiedliwości, premiera czy prezydenta. Zaszkodzić im mogą tylko
sami swoi z własnej sitwy - nie dziwota więc, że jedynie z nimi się liczą.
W efekcie w KRS nad przestrzeganiem zasad
etycznych sędziów czuwają ci z nich, którzy wzorcami zawodowej uczciwości z pewnością nie
są. Degrengolada trzeciej władzy w III RP osiąga dno…