Gospodarze internetowego Salonu24 sami
nazywają swój serwis „niezależnym forum publicystów”. Co nie przeszkodziło im
ocenzurować mój „Blog weredyka” w całości.
Szefowa Salonu24 – Bogna Janke tłumaczy, że
decyzję podjęła po zgłoszeniu przez prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu,
członka Prezydium Krajowej Rady Sądownictwa – Ewę Barnaszewską, jakobym
naruszył jej dobra osobiste. Ani słowa, w których tekstach o tej funkcjonariuszce
tzw. wymiaru sprawiedliwości uchybiłem prawu. Opisywane przeze mnie fakty dotyczące
Barnaszewskiej jako osoby publicznej są nie do podważenia, a wolność wyrażania
krytycznych opinii gwarantuje każdemu obywatelowi III RP konstytucja.
Oburzony skandalicznym ocenzurowaniem prawdy
i ocen („subiektywnych”, jak odkrywczo zaznaczono), napisałem w mejlu do
decydentów Salonu24: „A teraz spójrzcie w lustro. Tak wyglądają - obiektywnie -
moralne zera, współwinne dookolnego bezprawia władzy wobec obywateli. Szczere
wyrazy pogardy. Tfu!”.
Wnet przesłałem im też kopię skargi na cenzurowanie. Zaadresowałem ją do prezydenta Bronisława Komorowskiego, premiera Donalda Tuska i rzecznika praw obywatelskich – Ireny Lipowicz.
Z
reakcji Bogny Janke wynika, że zlikwidowała moje konto w Salonie24 po
konsultacji ze swoimi prawnikami, nie chcąc narażać się na odpowiedzialność
prawną i finansową. Wygląda więc na to, że dała się skutecznie zastraszyć.
Zarazem Janke zaproponowała odblokowanie mojego konta. Pod dwoma warunkami: skasowania
„wszystkich notek będących naruszeniem prawa” (szczegółów nadal brak) i
zaprzestania pisania o Barnaszewskiej.
Ripostowałem słowami:
„Jestem zawodowym dziennikarzem i doskonale
rozumiem obawy kierownictwa Salonu24 przed wszechmocą zdeprawowanych funkcjonariuszy
tzw. wymiaru sprawiedliwości, ale na zaproponowany kompromis się nie godzę.
Albo przestaniecie się - sorry za skojarzenie - kundlić, albo nic tu po mnie.
Marzę - pisałem o tym wprost również w notkach na forum Salonu24 - o pozwaniu mnie przez sędzię Ewę Barnaszewską za cokolwiek. Dlaczego tego nie robi, tylko próbuje mnie kneblować przez usłużnych prawników - pośredników? Gdybym został oskarżony, wreszcie ktoś musiałby publicznie przeanalizować moje zarzuty dotyczące co najmniej nieetycznego postępowania prezes Barnaszewskiej i przyzwalania na przestępcze przekraczanie uprawnień przez nadzorowanych sędziów. Państwa decyzja tylko utwierdza ich - sitwę poza jakąkolwiek kontrolą społeczną - w poczuciu zupełnej bezkarności.
Ja już nie walczę z sędzią Barnaszewską et consortes w interesie prywatnym, bo moja sprawa się przedawniła. Ja walczę z nimi w interesie społeczeństwa obywatelskiego i będę to czynił w internecie nadal”.
Nazajutrz dodałem:
„Zastanawiałem się, co zrobiłbym na miejscu
kierownictwa Salonu24, mając do wyboru alternatywę: albo bezrefleksyjnie
ocenzurować blog ofiary sędziowskiej samowolki i zeszmacić się, albo chociaż
spróbować wystąpić w obronie pokrzywdzonego i nie dać się zniewolić perspektywą
ruiny ekonomicznej przez gotowych na wszystko, niekontrolowanych przez nikogo
spoza ich własnej sitwy, kompletnie bezkarnych i kompromitujących „państwo
prawne” aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości.
Redaktorska uczciwość nakazywałaby mi przynajmniej upublicznić dylemat. A co najmniej nieetyczną Ewę Barnaszewską poprosiłbym o ustosunkowanie się np. do jednej z moich notek, opublikowanej w grudniu 2010 (dlatego jest w niej tylko o 7, a nie 9 [później dołączyli jeszcze Grażyna Josiak i Czesław Chorzępa] sędziach orzekających niezawiśle od ustaw).
„SĘDZIE
CHCIAŁY ZROBIĆ ZE MNIE FRAJERA
Eureka! - zareagowałem na wyrok Sądu Najwyższego w sprawie o sygnaturze akt I UK 82/10. To powinna być lektura obowiązkowa dla siedmiu wrocławskich sędzi, które skompromitowały się w procesach dotyczących moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.
We wspomnianym orzeczeniu SN stwierdził oczywistą oczywistość, że osoba zatrudniona traci nie tylko status bezrobotnego, także świadczenie przedemerytalne. Niedozwolone jest bowiem dorobienie do zasiłku pobieranego z budżetu państwa choćby symbolicznej złotówki.
Wedle interpretacji - i przeze mnie, i przez SN - obowiązujących przepisów, bezrobotny w ogóle nie może osiągać dodatkowych dochodów z tytułu jakiejkolwiek pracy zarobkowej. Zatem domaganie się przez sędzie, nadzorowane przez prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu i członka Prezydium Krajowej Rady Sądownictwa - Ewę Barnaszewską, abym udowodnił, że poszukiwałem zatrudnienia w czasie trwania sporu z ZUS-em o świadczenie przedemerytalne, kiedy to byłem zmuszony pozostawać na uniemożliwiającym dorabianie statusie bezrobotnego - wygląda wręcz na podżeganie pokrzywdzonego do próby celowego złamania prawa!
Wyrok SN zaświadcza ponadto, że absurdalne w swych konsekwencjach przepisy nie premiują uczciwych, nagradzają natomiast cwaniaków. Gdyby przegrany w tym procesie nieszczęśnik dorabiał nie na podstawie formalnej umowy (i nie opłacał składek na ZUS), lecz "na czarno" (i nie dał się na tym przyłapać) - miałby i dodatek pieniężny do zasiłku dla bezrobotnych, i nie pozbawiłby siebie świadczenia przedemerytalnego.
Mniemam, że wyrok SN pozwala też zrozumieć mniej pojętnym bywalcom (czytelników się nie wybiera) mojego bloga, dlaczego uważam, że w mojej sprawie sędzie: Urszula Kubowska-Pieniążek, Beata Stachowiak i Ewa Gorczyca - z premedytacją, a Anna Sobczak, Elżbieta Sobolewska-Hajbert, Anna Kuczyńska i Izabela Bamburowicz - z niewiedzy, popełniły przestępstwo przekroczenia uprawnień. I dlaczego czuję się, jak ktoś okradziony przez funkcjonariuszki "wymiaru sprawiedliwości" z należnej mi kasy”.
Załączyłem też informację z „Dziennika
Gazety Prawnej”, gdzie 30.11.2010 zamieszczono taki tekst (cytuję bez
adiustacji):
„Bezrobotny, który przyjmie zlecenie i otrzyma z tego tytułu dochód, może stracić nie tylko swój status, ale także świadczenie przedemerytalne.
Ubezpieczony w styczniu 2006 roku skończył 60 lat, a w ostatnim dniu tego miesiąca skończyła mu się umowa o pracę. Trwała rok i została wypowiedziana przez firmę. Kilka dni później, 2 lutego, zarejestrował się w powiatowym urzędzie pracy jako bezrobotny z prawem do zasiłku przez pół roku. Pierwsze świadczenie otrzymał już za część lutego. Od 16 lipca do 12 sierpnia ubezpieczony był zatrudniony na podstawie umowy-zlecenia w biurze. 17 sierpnia złożył do ZUS wniosek o przyznanie prawa do świadczenia przedemerytalnego. ZUS przyznał mu to świadczenie od 18 sierpnia 2006 roku.
Dyrektor urzędu pracy pozbawił go jednak statusu bezrobotnego od 16 lipca za to, że zatrudnił się w czasie, kiedy miał status bezrobotnego. Bezrobotny w ogóle nie może osiągać dodatkowych dochodów z tytułu jakiejkolwiek pracy zarobkowej.
ZUS, kiedy dowiedział się o decyzji dyrektora, w lutym 2008 roku wydał decyzję, aby ubezpieczony zwrócił świadczenia przedemerytalne. Pozbawiał go też do niego prawa. Ubezpieczony odwołał się od decyzji ZUS do sądu. Sąd poparł ZUS uznając, że świadczenie przedemerytalne nie przysługuje ubezpieczonemu, bo nie miał on statusu bezrobotnego w chwili kiedy starał się o to świadczenie. Zataił przed ZUS, że był zatrudniony na umowę-zlecenie. Dlatego nie ma prawa do świadczenia. Takie samo stanowisko zajął sąd apelacyjny po wniesieniu apelacji przez ubezpieczonego.
Ten wniósł skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego. Sąd uznał, że skarga jest nieuzasadniona, dlatego że ubezpieczony nie spełnił warunku do uzyskania świadczenia. Chodzi o to, że w momencie składania wniosku do ZUS o świadczenie przedemerytalne powinien mieć status bezrobotnego. A wtedy nie był już bezrobotnym, bo dyrektor powiatowego urzędu pracy pozbawił go tego statusu. Pozostałe warunki do uzyskania tego świadczenia ubezpieczony spełniał. Ostatnio był zatrudniony ponad pół roku i został zwolniony przez pracodawcę z przyczyn od niego zależnych. Ubezpieczony legitymował się odpowiednim wiekiem i stażem emerytalnym. Skończył 60 lat i miał okres uprawniający do emerytury wynoszący 35 lat.
Sygn. akt I UK 82/10”.
Ciąg dalszy nastąpi?
Link
do poprzedniego tekstu na ten temat: http://www.aferyprawa.eu/Zycie/Prezes-Sadu-Okregowego-we-Wroclawiu-Ewa-Barnaszewska-cenzuruje-portale-Salon24-Blog-pl