sobota, 8 marca 2014

(Aber)racje sędzi Barnaszewskiej

   Tekst archiwalny z sierpnia 2009
   
   Piszę ten felietonik pod piorunującym wrażeniem spotkania „live” z Ewą Barnaszewską, wiceprezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu, członkiem elitarnej Krajowej Rady Sądownictwa.
   
   Skorzystałem z zaskakującego e-maila z 29.07.2009 od sędzi Małgorzaty Brulińskiej:  „W nawiązaniu do Pana pisma z dnia 28 lipca 2009 r., nadesłanego drogą elektroniczną, uprzejmie informuję, iż niezależnie od wskazanego w e-mailu z dnia 27 lipca 2009 terminu przyjęcia Pana przez Prezesa Sądu Okręgowego Wacławę Macińską (24 sierpnia 2009 godz. 15.00) możliwe jest przyjęcie Pana przez Wiceprezesa Sądu Okręgowego Ewę Barnaszewską, nadzorującą pion cywilny, w dniu 3 sierpnia 2009 o godz. 15.00″. To był odzew na moje zdziwienie, że na widzenie z szefową tej placówki muszę czekać prawie miesiąc.
   
   Zostałem przyjęty przez Barnaszewską w jej gabinecie punktualnie. Rozmawialiśmy przy otwartych drzwiach do sekretariatu, gdzie oprócz jego damskiego personelu czuwał  męski ochroniarz.
   
   - To ja jestem tym buntownikiem Adamem Kłykowem - przedstawiłem się po „dzień dobry”. Buntownikiem, ponieważ nie mogę pogodzić się z nieobiektywnym, niesprawiedliwym wyrokiem Sądu Okręgowego we Wrocławiu z 29.04.2009 [przyklepującym za bezprawie ZUS jedynie 3 tys. zł zadośćuczynienia, bez odszkodowania]. Mam pewność, że wyrok ten narusza konstytucję i dwie ustawy. Przypuszczam, że został on ustawiony…
   
   Barnaszewska na to jak nakręcona, że do treści kwestionowanego przeze mnie orzeczenia nie będzie się ustosunkowywać, bo sędziowie w rozstrzyganiu spraw są niezawiśli. Po czym dała kilkunastominutowy popis pokrętnej kazuistyki (demonstrując przy tym deficyt zdrowego rozsądku), że wszystko jest w zupełnym porządku.
   
   Zdaniem Barnaszewskiej - nie ma żadnego (żadnego!) uchybienia w fakcie, że nadzorowane przez nią sędzie: Elżbieta Sobolewska-Hajbert, Anna Kuczyńska i Izabela Bambrowicz naruszyły konstytucyjną sędziowską podległość ustawom, całkowicie ignorując ustawy, które uniemożliwiały mi, zarejestrowanemu bezrobotnemu, dorabianie pracą zarobkową podczas blokowania świadczenia przedemerytalnego przez ZUS. Pani członek KRS naprawdę interpretuje przepisy tak bezczelnie.
   
   Wedle Barnaszewskiej - do otrzymania odszkodowania wystarczyło, abym załatwił sobie (uwaga, uwaga!) już po wygranym sporze z ZUS-em oświadczenie jakiegoś redaktora naczelnego o możliwości dorobienia przeze mnie w jego redakcji, mimo że podczas owego sporu z ZUS-em żadnego z nich nie odwiedziłem, bo miałem pełną świadomość bezprawności podjęcia pracy zarobkowej w tym okresie oraz absurdalności zawracania głowy komukolwiek proponowaniem pisania tekstów za wierszówkę. Pani członek KRS naprawdę tak odpowiedziała na pytanie, co i jak miałem udowodnić, skoro zakaz zatrudnienia się gdziekolwiek wynikał z samych ustaw, które i ja, i sędziowie mają obowiązek bezwarunkowo przestrzegać.
   
   W mniemaniu Barnaszewskiej - nie ma nic nieprawidłowego w wyroku, w którym za ZUS-owską samowolkę sąd przyznał mi rekompensatę finansową niższą od poniesionych przeze mnie obowiązkowych i niezwróconych kosztów procesu. Pani członek KRS naprawdę tak stwierdziła!
   
   Raz Barnaszewska zareagowała inaczej. Na moje pytanie, jak do przyznania mi tylko 3 tys. zł zadośćuczynienia i odmowy zwrotu zdecydowanej większości kosztów procesu (z uiszczonych 3.184 zł odzyskałem jedynie 276 zł) za ponad 9-miesięczną zwłokę w wypłacaniu przez ZUS świadczenia przedemerytalnego, ma się przyznanie przez ten sam Sąd Okręgowy we Wrocławiu 5 tys. zł zadośćuczynienia i zwrot 3.460 zł kosztów sądowych przedsiębiorcy z Gryfina za trwającą trochę ponad miesiąc zwłokę w usunięciu jego fałszywego profilu z internetowego portalu społecznościowego Nasza Klasa - pani wiceprezes SO odpowiedziała, iż… nie zna tej sprawy (mimo że dosłownie parę dni wcześniej głośno było o niej w mediach).
   
   Barnaszewska nie zgodziła się ponadto z moją opinią, że sędziowie ze szczególnym upodobaniem poniewierają szukających sprawiedliwości pokrzywdzonych i traktują ich niczym śmieci. Skądże znowu!
   
   Próbowałem uzmysłowić Barnaszewskiej, że sąd, imputując mi nieszukanie zatrudnienia, upokorzył kogoś, kto wcześniej został upodlony przez aparatczyków ZUS-u za nic innego, tylko za aktywność zawodową. A więc poniżył kogoś już i tak ciężko doświadczonego za to, że zawiesił pobieranie zasiłku dla bezrobotnych z budżetu państwa i utrzymywał się z płacy za pracę. Ale nawet ten argument trafił w umysłową próżnię. Miałem wrażenie, że szybciej złapałbym bardziej ludzki kontakt z cyborgiem. 
   
   Na odchodne zaproponowałem Barnaszewskiej refleksję, najlepiej przed lustrem, kto przyczynia się do katastrofalnie niskiego (sygnalizowanego m.in. przez - również skądinąd kiepskiego - rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego) poziomu społecznego zaufania do polskiego wymiaru sprawiedliwości, którego ona jest prominentną funkcjonariuszką.
   
   Tuż po wyjściu od Barnaszewskiej przypomniał się mi PRL-owski numer kabaretu Tey, zatytułowany „Z tyłu sklepu”. Sprzedawca Zenon Laskowik w dialogu z klientem Bohdanem Smoleniem na każde pytanie odpowiadał tam: „nie ma”, „nie ma”, „nie ma”… - A co jest? - Jest w konstytucji, że mamy państwo prawa - spuentowałem już sam sobie rozmowę sprzed chwili. I zrobiło się mi ciut weselej…
   
   Do prezes Macińskiej 24.08.2009 się nie wybieram. Czekam na pisemną odpowiedź na skargę do niej z 28.07.2009. I na odnotowany przez Barnaszewską w protokole mój wniosek o wznowienie postępowania sądowego w sprawie odszkodowania za bezprawie ZUS. Jako podstawę podałem niedostateczne rozważenie przez autorki kontestowanego wyroku obowiązujących przepisów ustawowych.
   
   PS.  - Ona [Barnaszewska] faktycznie sugerowała ci, że dla sądu wiarygodnym dowodem zasadności  twojego prawa do odszkodowania byłby lewy kwit?! – zdziwił się jeden ze stałych czytelników mojego bloga po lekturze fragmentu o zaświadczeniu od redaktora naczelnego. Potwierdziłem…