Tekst archiwalny z sierpnia 2009
Piszę ten felietonik pod piorunującym wrażeniem spotkania „live” z Ewą
Barnaszewską, wiceprezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu, członkiem elitarnej
Krajowej Rady Sądownictwa.
Skorzystałem z zaskakującego e-maila z 29.07.2009 od sędzi Małgorzaty Brulińskiej:
„W nawiązaniu do Pana pisma z dnia 28 lipca 2009 r., nadesłanego drogą
elektroniczną, uprzejmie informuję, iż niezależnie od wskazanego w e-mailu z
dnia 27 lipca 2009 terminu przyjęcia Pana przez Prezesa Sądu Okręgowego Wacławę
Macińską (24 sierpnia 2009 godz. 15.00) możliwe jest przyjęcie Pana przez
Wiceprezesa Sądu Okręgowego Ewę Barnaszewską, nadzorującą pion cywilny, w dniu
3 sierpnia 2009 o godz. 15.00″. To był odzew na moje zdziwienie, że na widzenie
z szefową tej placówki muszę czekać prawie miesiąc.
Zostałem przyjęty przez Barnaszewską w jej gabinecie punktualnie. Rozmawialiśmy
przy otwartych drzwiach do sekretariatu, gdzie oprócz jego damskiego personelu
czuwał męski ochroniarz.
- To ja jestem tym buntownikiem Adamem Kłykowem - przedstawiłem się po „dzień
dobry”. Buntownikiem, ponieważ nie mogę pogodzić się z nieobiektywnym,
niesprawiedliwym wyrokiem Sądu Okręgowego we Wrocławiu z 29.04.2009 [przyklepującym za bezprawie ZUS jedynie 3 tys. zł zadośćuczynienia, bez
odszkodowania]. Mam pewność, że wyrok ten narusza konstytucję i
dwie ustawy. Przypuszczam, że został on ustawiony…
Barnaszewska na to jak nakręcona, że do treści kwestionowanego przeze mnie
orzeczenia nie będzie się ustosunkowywać, bo sędziowie w rozstrzyganiu spraw są
niezawiśli. Po czym dała kilkunastominutowy popis pokrętnej kazuistyki
(demonstrując przy tym deficyt zdrowego rozsądku), że wszystko jest w zupełnym
porządku.
Zdaniem Barnaszewskiej - nie ma żadnego (żadnego!) uchybienia w fakcie, że
nadzorowane przez nią sędzie: Elżbieta Sobolewska-Hajbert, Anna Kuczyńska i
Izabela Bambrowicz naruszyły konstytucyjną sędziowską podległość ustawom,
całkowicie ignorując ustawy, które uniemożliwiały mi,
zarejestrowanemu bezrobotnemu, dorabianie pracą zarobkową podczas blokowania
świadczenia przedemerytalnego przez ZUS. Pani członek KRS naprawdę interpretuje
przepisy tak bezczelnie.
Wedle Barnaszewskiej - do otrzymania odszkodowania wystarczyło, abym załatwił
sobie (uwaga, uwaga!) już po wygranym sporze z ZUS-em oświadczenie jakiegoś
redaktora naczelnego o możliwości dorobienia przeze mnie w jego redakcji, mimo
że podczas owego sporu z ZUS-em żadnego z nich nie odwiedziłem, bo miałem pełną
świadomość bezprawności podjęcia pracy zarobkowej w tym okresie oraz absurdalności
zawracania głowy komukolwiek proponowaniem pisania tekstów za wierszówkę. Pani
członek KRS naprawdę tak odpowiedziała na pytanie, co i jak miałem udowodnić,
skoro zakaz zatrudnienia się gdziekolwiek wynikał z samych ustaw, które i ja, i
sędziowie mają obowiązek bezwarunkowo przestrzegać.
W mniemaniu Barnaszewskiej - nie ma nic nieprawidłowego w wyroku, w którym za
ZUS-owską samowolkę sąd przyznał mi rekompensatę finansową niższą od
poniesionych przeze mnie obowiązkowych i niezwróconych kosztów procesu. Pani
członek KRS naprawdę tak stwierdziła!
Raz Barnaszewska zareagowała inaczej. Na moje pytanie, jak do przyznania mi
tylko 3 tys. zł zadośćuczynienia i odmowy zwrotu zdecydowanej większości
kosztów procesu (z uiszczonych 3.184 zł odzyskałem jedynie 276 zł) za ponad
9-miesięczną zwłokę w wypłacaniu przez ZUS świadczenia przedemerytalnego, ma
się przyznanie przez ten sam Sąd Okręgowy we Wrocławiu 5 tys. zł
zadośćuczynienia i zwrot 3.460 zł kosztów sądowych przedsiębiorcy z Gryfina za
trwającą trochę ponad miesiąc zwłokę w usunięciu jego fałszywego profilu z
internetowego portalu społecznościowego Nasza Klasa - pani wiceprezes SO
odpowiedziała, iż… nie zna tej sprawy (mimo że dosłownie parę dni wcześniej
głośno było o niej w mediach).
Barnaszewska nie zgodziła się ponadto z moją opinią, że sędziowie ze
szczególnym upodobaniem poniewierają szukających sprawiedliwości pokrzywdzonych
i traktują ich niczym śmieci. Skądże znowu!
Próbowałem uzmysłowić Barnaszewskiej, że sąd, imputując mi nieszukanie
zatrudnienia, upokorzył kogoś, kto wcześniej został upodlony przez aparatczyków
ZUS-u za nic innego, tylko za aktywność zawodową. A więc poniżył kogoś już i
tak ciężko doświadczonego za to, że zawiesił pobieranie zasiłku dla
bezrobotnych z budżetu państwa i utrzymywał się z płacy za pracę. Ale nawet ten
argument trafił w umysłową próżnię. Miałem wrażenie, że szybciej złapałbym
bardziej ludzki kontakt z cyborgiem.
Na odchodne zaproponowałem Barnaszewskiej refleksję, najlepiej przed
lustrem, kto przyczynia się do katastrofalnie niskiego
(sygnalizowanego m.in. przez - również skądinąd kiepskiego
- rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego) poziomu
społecznego zaufania do polskiego wymiaru sprawiedliwości, którego ona jest prominentną
funkcjonariuszką.
Tuż po wyjściu od Barnaszewskiej przypomniał się mi PRL-owski numer kabaretu
Tey, zatytułowany „Z tyłu sklepu”. Sprzedawca Zenon Laskowik w dialogu z
klientem Bohdanem Smoleniem na każde pytanie odpowiadał tam: „nie ma”, „nie
ma”, „nie ma”… - A co jest? - Jest w konstytucji, że mamy państwo prawa - spuentowałem już sam sobie rozmowę sprzed chwili. I zrobiło się mi ciut
weselej…
Do prezes Macińskiej 24.08.2009 się nie wybieram. Czekam na pisemną odpowiedź
na skargę do niej z 28.07.2009. I na odnotowany przez Barnaszewską w
protokole mój wniosek o wznowienie postępowania sądowego w sprawie
odszkodowania za bezprawie ZUS. Jako podstawę podałem niedostateczne rozważenie
przez autorki kontestowanego wyroku obowiązujących przepisów ustawowych.
PS. - Ona [Barnaszewska] faktycznie sugerowała ci, że dla
sądu wiarygodnym dowodem zasadności twojego prawa do odszkodowania byłby
lewy kwit?! – zdziwił się jeden ze stałych czytelników mojego bloga po lekturze
fragmentu o zaświadczeniu od redaktora naczelnego. Potwierdziłem…