niedziela, 30 marca 2014

Wyrzut sumienia sędziego Cieślikowskiego

   Pisałem o haniebnym wyroku autorstwa Marcina Cieślikowskiego, obecnego rzecznika dyscyplinarnego dolnośląsko-opolskich sędziów. W 1982 w Jeleniej Górze skazał on Sylweriusza Kondrackiego na półtora roku więzienia za to, że na początku stanu wojennego – cytuję z aktu oskarżenia – „będąc członkiem zawieszonego (…) Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego "Solidarność" nie odstąpił od udziału w działalności związkowej, propagując działalność tego związku poprzez sporządzenie i umieszczenie na autobusie plakatów ze znakiem "Solidarność", symbolem Polski Walczącej oraz siedmioma krzyżami”.

   10.03.2013 zastanawiałem się, czy ukarany żyje i co robi. Po czym niezwłocznie – dziennikarskim sposobem – go odnalazłem i mogłem porozmawiać z nim telefonicznie.

   66-letni dziś Kondracki wyemigrował w 1985 do Norwegii. Osiedlił się około 40 kilometrów od Oslo. Mieszka tam z żoną. Pracuje w wyuczonym już na obczyźnie zawodzie ogrodnika (Norwegowie, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, otrzymują emerytury w wieku 67 lat).

   Gdy pod koniec 1981, akurat w Wigilię Bożego Narodzenia, został aresztowany za udekorowanie autobusu PKS „elementami antysocjalistycznymi”, był przewodnikiem sudeckim na etacie w jednym z ośrodków wypoczynkowych w Borowicach pod Jelenią Górą. Po odbyciu roku i dwóch tygodni zasądzonej kary, wrócił na wolność, ale z tzw. wilczym biletem, komplikującym znalezienie pracy.

   Jak wspomina tamten drakoński wyrok? Czas goi rany, a poza tym dostał za krzywdę, doznaną od PRL-owskich władz i jej „wymiaru sprawiedliwości”, jakieś odszkodowanie…

   Przy okazji zgadaliśmy się z Kondrackim, że mieliśmy wspólnych znajomych – przewodników sudeckich: Tadeusza Stecia (zamordowanego w 1993, prawdopodobnie przez przyjaciela, we własnym mieszkaniu na kameralnym osiedlu Orlim w Cieplicach, na którym w pewnym okresie mieszkałem też i ja, i… Cieślikowski) oraz Mieczysława Holtza (zmarłego w 1999 organizatora wycieczek „W niedzielę nie ma nas w domu” pod patronatem „Gazety Robotniczej”).