Udział Ewy Barnaszewskiej – ówczesnej wiceprezes (obecnie prezes) Sądu
Okręgowego we Wrocławiu oraz (wtedy i teraz) członka Krajowej Rady
Sądownictwa – w uroczystości jubileuszowej w miejscowym oddziale Zakładu Ubezpieczeń
Społecznych pozostaje dla mnie nierozwiązaną zagadką.
Jakie były kulisy „zaszczycenia” (w ocenie gospodarzy) przez tę czołową
funkcjonariuszkę tzw. wymiaru sprawiedliwości pracowników instytucji,
która jest jedną z najczęściej pozywanych przez pokrzywdzonych obywateli? Po co
tam w ogóle poszła? (albo powtarzając swoją niegrzeczną myśl: po cholerę tam
polazła?).
Chciała zapytać, która godzina? Porozmawiać o pogodzie? A może o „Zbiorze zasad
etyki zawodowej sędziów”, których w KRS jest strażniczką? Bo chyba nie
nawiedziła ZUS-u w celu pogratulowania jego bohaterskiemu kolektywowi (znanemu
z widzenia na salach sądowych) korzystnych wyroków?
Barnaszewska mogła przybieżeć do ZUS-u w celu wyspowiadania się, dlaczego
niektóre decyzje jego urzędników sąd jednak musiał odkręcać. Jeśli
tak, to mam nadzieję, że wróciła stamtąd rozgrzeszona, z błogosławieństwem
nawet.