Ową ciekawostkę pokazali mi dwaj wrocławianie
Arkadiusz B. i Jerzy K., którzy skontaktowali się ze mną po natrafieniu w
internecie na „Blog weredyka”. Łączy nas niezgoda na co najmniej dziwne decyzje
wrocławskich sędziów.
Obaj panowie
próbują zrozumieć, skąd tyle wyrozumiałości funkcjonariuszy tzw. wymiaru
sprawiedliwości z rejonówki dla dzielnicy Krzyki i okręgówki wobec pewnego
właściciela lombardu, który pożycza pieniądze pod zastaw, namawiając swych
klientów do przewłaszczenia nieruchomości. Po czym przy pomocy notariusza i
komornika pozbawia dłużników domu i gruntu zanim ci zdążą spłacić wierzycielowi raty.
W relacjach ofiar takiego procederu nie brak
pikantnych szczegółów. Od zwalniana „ubogiego” lichwiarza z obowiązkowych opłat,
po związek nie tylko czysto służbowy jednej z sędzi z komornikiem.
Gwoli obiektywizmu dodam, że onegdaj - w
marcu 2010 - tegoż właściciela lombardu zgoła odmiennie rozliczył Sąd
Apelacyjny we Wrocławiu. Orzekł prawomocnie, że zabierając Danucie i Romanowi
L., za niezwrócone przez nich 160 tys. zł, dom i ziemię warte ponad 1,2 mln zł,
bezpodstawnie się wzbogacił. Sąd nakazał mu zapłacić małżeństwu prawie 7,5 mln
zł, w międzyczasie bowiem wartość zawłaszczonych nieruchomości znacznie wzrosła.
Mnie najbardziej zainteresował fakt, że w
sprawie dotyczącej Arkadiusza B. i Jerzego K. wśród orzekających we
wrocławskim SO są: prezes Barnaszewska, wiceprezes Małgorzata Brulińska,
przewodnicząca wydziału cywilnego odwoławczego Urszula Kubowska-Pieniążek oraz wizytatorzy
Elżbieta Sobolewska-Hajbert i Czesław Chorzępa. Toż to te same damy i ten sam dżentelmen, którzy w sprawie
moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych orzekali
niezawiśle od litery ustaw na temat meritum sporu, bądź na tę oczywistą
samowolkę przyzwalali!