Jak wiadomo ze starego, PRL-owskiego dowcipu, milicjant pełnił służbę razem z
psem, bo co dwie głowy, to nie jedna.
Potrafię jeszcze zrozumieć, że jedna głowa, należąca do Anny Sobczak, sędzi
Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia, mogła nie pojąć faktu, że między
26.09.2006 a 12.07.2007, czyli w czasie trwania skandalicznego bezprawia ZUS
wobec mnie, nie mogłem nawet próbować dorabiać współpracą z redakcjami,
ponieważ groziłoby to najpierw utratą zasiłku dla bezrobotnych (bo osiągałbym
jakiś dochód możliwy tylko w przypadku korzystania ze świadczenia
przedemerytalnego), a następnie – odmową przyznania świadczenia
przedemerytalnego (bo otrzymując wierszówkę za publikacje dziennikarskie nie
spełniłbym wymogu „co najmniej” półrocznego pobierania zasiłku dla bezrobotnych
i bycia „nadal” osobą zarejestrowaną w urzędzie pracy). To było błędne koło
takich, a nie innych przepisów, o których musiałem pamiętać, aby nie dać
się unicestwić przez biurokratycznego molocha.
Za cholerę jednak nie potrafię zrozumieć, jak 29.04.2009 aż trzy - ludzkie - głowy, należące do sędzi Sądu Okręgowego we Wrocławiu: Elżbiety
Sobolewskiej-Hajbert, Anny Kuczyńskiej i Izabeli Bamburowicz, rozpoznając moją
apelację, nie mogły pojąć, że odszkodowanie należy się mi jak psu buda.
Przecież wyliczyłem je nie „z sufitu” (tak Sobczak wymyśliła 3-tysięczne
zadośćuczynienie), lecz na podstawie oficjalnego dokumentu ZUS.
Fuszerka sędzi orzekającej w pierwszej instancji była do wyprostowania. Poważny
błąd Sobolewskiej-Hajbert, Kuczyńskiej i Bamburowicz, utrwalony w wyroku
prawomocnym, stał się prawie nie do naprawienia.
Szczególnie zbulwersowały mnie słowa Sobolewskiej-Hajbert, że ostateczna
decyzja sądu byłaby dla mnie korzystniejsza, gdybym miał… świadków, iż jakiś
pracodawca chciał mi dać dorobić. Dorobić do zasiłku dla bezrobotnych? Wtedy - powtarzam - musiałbym go utracić! Nie mogłem działać na własną zgubę. Zwłaszcza
że byłem już wystarczająco zdołowany szykanowaniem mnie przez debili z ZUS za
dobrowolne zawieszenie zasiłku dla bezrobotnych i podjęcie pracy.
Oto skutki sędziowskiej niezawisłości (czytaj: bezkarności), w tym
niezależności od zdrowego rozsądku.
Puentą niech będzie to, że Sobczak o ewentualnych świadkach nawet się nie
zająknęła (prawdopodobnie ona miała świadomość absurdalności takiego
rozumowania). Sobolewska-Hajbert natomiast wspomniała o nich po raz pierwszy i
zarazem ostatni… już po ogłoszeniu prawomocnego wyroku, gdy go ustnie uzasadniała!
Co ja sądzę o takim „wymiarze sprawiedliwości”, wolę nie pisać. Autocenzura mi
zabrania.
05.2009