Anna Sobczak z Sądu Rejonowego dla
Wrocławia-Śródmieścia teoretycznie powinna być żywą wizytówką paremii:
"iura novit curia", w praktyce natomiast decydowała o moich
pieniądzach nie znając litery prawa. Co uwieczniła w swoim wyroku z 10.06.2008
w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS.
W uzasadnieniu tego
rozstrzygnięcia napisała czarno na białym: "Powód [znaczy ja] wskazywał,
iż z uwagi na obowiązujące przepisy w okresie od dnia 26.09.2006 r. do dnia
12.07.2007 r. nie mógł podjąć żadnego zatrudnienia, [przecinek dodany przeze
mnie] gdyż w tym czasie pobierał zasiłek dla bezrobotnych [precyzyjniej powinno
być: gdyż w tym czasie był zmuszony spełniać wymogi rejestracyjne osoby
bezrobotnej]. Gdyby Zakład Ubezpieczeń Społecznych przyznał mu świadczenie
emerytalne [chodzi tu oczywiście o świadczenie przedemerytalne] we właściwym
czasie, [znów uzupełniłem interpunkcję] mógłby on podjąć dodatkowe zatrudnienie
i osiągnąć dodatkowe dochody".
Ten fragment świadczy, że
zeznawałem całkiem jasno. Podkreślając, w jaką pułapkę prawną mimowolnie, za
sprawą urzędników ZUS, wpadłem. Sobczak to potwierdziła na piśmie i…
odszkodowania mi nie przyznała. Jakby zupełnie nie pojęła, co do niej - po
polsku - mówiłem na rozprawie.
Usiłując nadążać za "rozumowaniem" Sobczak (obecnie Sobczak-Kolek): odszkodowanie mi
się nie należało, bo nie udowodniłem, że próbowałem podjąć pracę zarobkową w
czasie, gdy nie pozwalały mi na to przepisy ustawowe! Tyle że gdybym spełnił
zachciankę funkcjonariuszki tzw. wymiaru sprawiedliwości i wykazał, że w
trakcie sporu z ZUS-em zarobiłem choćby złotówkę, utraciłbym nie tylko status
bezrobotnego, lecz także świadczenie przedemerytalne, które pozwany bezprawnie
(fakt bezsporny) mi blokował i o które właśnie wtedy walczyłem!